Powiem wam tak. Ostatnio trochę mi się w życiu popierdo...właśnie tak. No i już tak w sumie od kilku lat się pierdoliło aż się spierdoliło
.
Nie będę wchodził w szczeguły bo nie warto. Grzybki jadłem kilka razy ale kameralnie w małych ilościach (zebrane w Polsce). Kiedyś częściej LSD
ale to za małolata, trochę szałwii, no i zapomniał bym raz ayahuasca ale zwietrzała mimosa hostilis, pozatym za małe proporcje o czym dowiedziałem
się dopiero ppo fakcie, to chyba wsio.
Tym razem postanowiłem to zrobić w szamańskim stylu. Itak miałem już wszystko w dupie i chciałem tylko uciec z betonowego lasu.
W ubiegłą sobotę 4 godziny przed zachodem słońca
udałem się na miejscówkę - sprawdzona, prawdopodobieństwo spotkania człowieka mniej niż 0. Zebrałem drewno na ognisko- dużo na całą noc. Rozłożyłęm koc, wyciągnełem z
plecaka wode do picia 3 browarki
, tytoń, kilka lufek, gandzie i zapałki- 3 paczki żeby mieć pewność że nie zginą
. Odpaliłęm kilka świeczek
i oczyściłem umysł z wszelkich mysli. Wprowadziłęm się w stan świadomości co ostatnio czasem mi się udaje. Po chwili rozpoczęłem symboliczny rytuał
oczyszczania jak przed wypiciem ayahuasca po czym wyciągnełem z kieszeni 25 gramów świerzutkich pachnących High Hawaiians - Psilocybe Tampelandia.
Za plecami miałem las, zaś przedemną pustkowie coś jakby pustynia z drobną roślinnością, sam piach aż po samą rzekę w oddali a za rzeką 450.000 miasto.
Niebo dość zachmurzone z mnustwem jaskułek więc wiadome było że będzie padac
oraz zachód naprzeciwko moich oczu.
Już po pół godzinie zacząłem odczuwać pierwsze objawy. Cały czas leżałem patrząc sie w niebo, które zaczęło się zlewać w ogromne energetyczne
wzory. Starałem się ciągle pozostać obserwatorem tego co się dzieje bez identyfikowania się z czym kolwiek ale banan itak wjechał mi na miche dosyć
szybko. Każdy grzybiarz wie że słowami tego widoku opisać sie nie da. Zaczełem powoli odczuwać jedność z tym co obserwuję i nawet nie wiedziałem
kiedy wessało mnie w jakiś inny wymiar. Po chwili jak się zorientowałem to mnie wywaliło na chwilke - ja pierdole przecież ja mam cały czas
otwarte oczy a byłem gdzie indziej i widziałem co innego. Postanowiłęm sprawdzić co słychać za zamknietymi drzwiami. Jak tylko opuściłęm klapy
zobaczyłem zajebiste kolory niebieskie czerwone, które zaczęły szybko formować się w dziwne stworzenia. Na naszej planecie najbardziej podobna jest
chyba ośmiornica ale to itak nie było to. Zbliżały się i dawały do zrozumienia że wszystko ok, ze jestem bezpieczny siudi dudi, ale ja przecież wiedziałe że
jestem bezpieczny
. Zrobiłem wokół siebie bańke mydlaną i leżałem w niej, żeby do mnie nie dochodziły. Te byty obsiadły całą bańkę i przyczepiły się
do niej swoimi mackami. Wiedziałem że coś lecą w huja bo niby dawały do zrozumienia że wszystko ok ale czułęm że mają inne intencje.
I był tam taki jeden a raczej chyba female - on najbardziej do mnie nadawał albo to ona. Jakaś królowa chyba tej pasieki czy coś. I ona leciała pod huja
najbardziej. Niby ok była nad moją głową-odwracałą uwagę i nagle z drugiej strony zaczeła mi sie wlewać przez bańke do środka i włązić na klate.
O sprytny skurwysyn mówie do niej tak to kurwa nie będzie. Dobry z ciebie gracz ale wypierdalaj chce zwiedzać, podróżować a nie oglądać jakieś jebane macki.
Nagle puściłą mnie i zaczęła się oddalaćwraz z resztą ekipy.
Pomyślałem wtedy że wolę otworzyć oczy bo tam było ciekawiej. No i od razu było po mnie, z bomby znalazłem się w jakimś innym świecie,
szybko wszystko zaczęło się zmieniać, wszędzie było bardzo jasno, wszystko pływało i było w bezustannym ruchu, musiałem objąć całość wzrokiem bo
w jednym miejscu nie szło się skupić. Było tam mnustwo osób, niektórzy naśmiewali się ze mnie inni coś szeptali ale nikogo nie mogłem zobaczyć,
byli jak za mgłą porozrzucani w labiryncie. Nagle ukazała mi się mała dziewczynka na rowerze-wyglądała jak moja 5 letnia córka. Zaczełęm się z nią
stapiać tak jak bym był nią, jednocześnie zaczęły odsłąniać się inne postacie, kobiety, mężczyzni starzy młodzi a ja stawałem się każdym z nich
pokolei a potem jednocześnie na raz. Czyłem to co oni, jak bym miał ich myśli, totalna dezorientacja. Jak bym nie był sobą. Byłem nawet starą babą
ale
mniejsza. Jednocześnie pytałem się kim jestem, czym jestem? Ale każde pytanie prowadziło do następnego ponieważ co chwilę byłem czymś innym.
W końcu przestałem pytać i pogodziłęm się z panującym stanem rzeczy, wtedy nastąpiło najpiękniejsze
. Nagle poczułem że jestem tym wszystkim
co mnie otacza, tą niewiarygodną energią, wszyscy oni znikneli a ja czułem się jak bym był tym niebem na które teraz patrze, całym wszechświatem.
Następne odczucie było takie że to przecież nie może mieć końca, bo jak przecież mogło by się to kończyć. Gdzie niby? Po chwili nastąpiło najgrubsze,
poczułem że jestem centrum wszechświata całą ta energia wydostawała się ze mnie ogarniając cały wszechświat i wracając jednocześnie. Jakby wszystko
miało początek wemnie okrążało cały wszechświat i potem wracało ale to ciężkie do opisania. Czas nieistniał, poczułem że przyszłość i przeszłość to fikcja
i że życie jest jak jedna chwila, która trwa tu iteraz i że cała reszta to iluzja. Wszystko jakby stanęło w miejscu, w życiu nie widziałem takiego spokoju,
jednocześnie byłem spokojnym tego obserwatorem. Zrozumiełem też że cały czas tu jesteśmy, jakby śmierć nie istniała, że nawet gdy umieramy nic nie ulega zmianie,
bo itak pozostajemy w tej samej przestrzeni wszechświata.
Doświadczyłem tylu informacji na raz że w końcu z wrażenia usiadłem. Akurat rozlewał się przedemną zachód słońca tak czerwony i piękny że miałem wrażenie
że to nie jest nasza planeta. Banan nie schodził mi z ryja, jednocześnie byłem tak wdzięczny za to co otrzymałem jak jeszcze nigdy w życiu za nic innego.
Na uszach miałem od początku do końca słuchawki z muzyką dla grzybiarzy
od kolegów z forum i wiem że ona też musiała mieć wpływ na to co poczułem. W końcu zacząłem
się śmiać sam do siebie, to był najszczęśliwszy dzień mojego życia
. Rozpaliłęm ognisko bo na niebo wjechały ciemne chmury a słońce prawie zaszło. Zaczął padać deszcz
Chmury kłębowały się jak pojebane. Nagle z chmur zaczęły formować się twarze demonów jakich nie widziałem nawet na filmach. Utworzyły na środku nieba wielką kłębującą
się chmurę i kotłowały się w niej rozdziawiając pyski jak by chciały mnie pożreć. Widok mógł być przerażający ale poczułem że w nich można dostrzec też coś pięknego.
Obserwowałem je jakiś czas, rozdzierały pyski ze złości i wtedy pomyślałem ze skoro są takie wkurwione to pewnie potrzebują miłości. Uspokoiły się trochę i zaczęły się
oddalać. Potem znikły. Zrozumiałem wtedy że zawsze jest światło nawet za tymi chmurami i że świat jest miłością i pięknem, że tylko to jest prawdziwe.
Reszta to formy, nietrwałe i ulotne. Wszystko co negatywne jak np. strach to formy, które tworzymy i możemy się nimi bawić, nawet z przyjemnością jak tym demonicznym
niebem.
Planowałem ten wylot od dawna. Wiedziałem że będzie wyjątkowy. Jednak to przeżycie przeszło wszelkie moje oczekiwania. Oczywiście nie napisałem o
wszystkim co odczułem i zrozumiałem jednak z pewnością mogę powiedzieć że ten dzień nauczył mnie więcej niż całe moje życie. Szczerze życze wszystkim takich podróży. Peace.