#LSD TRIP RAPORT - dla wszystkich zainteresowanych wątkiem.
Wczoraj po raz pierwszy wrzuciłem LSD kupione tutaj w UK. Wątpliwości które miałem co do jakości substancji zniknęły mniej więcej po upływie 1,5h godziny od przyjęcia papierku na jęzor. Postaram się Wam to jakoś opisać racjonalnie, chociaż słowo 'racjonalnie' to najgorsze jakie chyba mogłem wybrać do wplotu tego zdania.
El-es-de działa inaczej niż nasze psylo-grzyby. To napewno. Przez chwilę kontemplowałem paralelę shroomów i kwasu.. Substancja czynna (psylocybina) którą doskonale znamy, wyciągnięta z grzybów zmieszana w proporcjach z inną substancją czynną (ergotamina) wyekstraktowaną ze sporyszu - tworzą doznania.. inne jak się okazuje. Oczywiście czujesz, że są to pochodne substancje i że się ze sobą łączą dosyć mocno, jakkolwiek doznania są to inne. Dziwniejsze od grzybów w moim odczuciu ale również bardzo pozytywne.
Tripowałem przy muzyce zaznaczyć chciałem. Doświadczenia które wyniosłem z moich grzybowych podróży dowiodły, że dobra muzyka potęguje doznania psychiczne, ale oczywiście musi być właściwa. Co głodniejsi wiedzy, szperając po YT w poszukiwaniu tripowej muzyki pewnie już wiedzą, że wiele dostępnych tam materiałów mających stanowić za nasz podkład muzyczny to jakieś Dumpstep, techo, laser, house... cokolwiek to jest. Nie wiem, naprawdę nie wiem jak ludzie mogą i chcą na tym mieć tripa... Wrzucę Wam szybką playlistę muzyki która towarzyszyła mi wczoraj oraz moim subiektywnym zdaniem stworzona została do doznań szamańskich/pierwotnych,transcendentalnych,duchowych.. cokolwiek rozumiecie pod tym terminem.. i którą przytuliłem na stałe do mojej playlisty:
#1 "Steve Roach, Michael Stearns, Ron Sunsinger - KIVA"
#2 "Inlakesh - The Gathering"
#3 "Inlakesh - The Dreaming Gate"
#4 "Inlakesh - Didgeridoo Meditation".
Z Inlakesh miałem już kontakt i chrzest bojowy, niemal zawsze używam ich do swoich podróży, zawsze czuję się przy tej muzyce bezpieczny i dziękuję twórcom, że stworzyli tak cudowne albumy bo to majstersztyk do wędrówek po tamtej stronie. Był to dla mnie jednak dziewiczy kontakt muzyczny jeśli chodzi o set przygotowany przez Panów odpowiadających za album Kiva. Przyjaciele.. - Tremendous! Zdecydowanie TAK, będzie to kolejny mój Wielki album do psycho-wycieczek. Eksperymentuję z muzyką przy tripach zawsze i powiem szczerze, że chłopaki od KIVY uścisnąć mogą sobie dłonie z twórcami projektu Inlakesh. Cudowna robota, choć album przekrojowo dedykowany podróżom rdzennych amerykanów używających w ceremoniach peyotlu i ayahuaski. Warto!
W domu byłem sam, co się zdarza niewiarygodnie rzadko bo 4 moich współlokatorów wyjechało do Polski w tym samym momencie. Idealny moment.
Nie czułem strachu. Z doświadczenia wiem, że strach panoszy się zawsze tam gdzie króluje niewiedza. Obdarzony więc już wcześniej cennym grzybowym bagażem doświadczeń, czekałem sobie więc cierpliwie na rozwój wydarzeń.
Sam trip miał oczywiście kilka etapów. Początek był bardzo leniwy, już na samym starcie zauważyłem różnicę. W grzybach czułem mrowienie pomiędzy półkulami, taki bardzo charakterystyczny stan, jakby małe pokłady energii pękające w głowie, uwalniające się z okowów rzeczywistości. Przy LSD rozwój wydarzeń był raczej leniwy, powolny, długo od spożycia nie wiedziałem czy zakupiłem jakąś lipę czy co to jest w ogóle. Czułem, że wchodzi ale tak topornie.. inaczej. Gdy już nastał etap gdzie wiedziałem, że kartoniki które trzymam w lodówce bynajmniej nasączone nie były octem, moje ciało znajdowało się w stanie kompletnego relaksu. Nie mam niestety pojęcia jaka dawka znalazła się w tym 1 kartoniku. Możecie strzelać. Na pewno nie miałem skaczących elfów na suficie ale gdy ziorałem przez okno na zewnątrz wiedziałem, że jest mocno. Dłuższe wpatrywanie się w mur po przeciwnej stronie jezdni prowokowało wzrokowy mindfuck, jakby takie małe lagi mózgu. Utrudniona koncentracja na skupieniu, przeskok kadrów. Sorry, nie umiem tego ubrać w słowa. Na pewno nic mi nie falowało, nie falował mur ani ściany w pokoju. Nie były to doznania takie jakie naczytałem się, że będą ale nauczyłem się już, żeby nie brać pod uwagę do końca opowieści innych więc zaskoczony tym faktem nie byłem, aalbo dawka była niewystarczająca i powinienem wziąć 2 kartoniki, chyba tak następnym razem zrobię.
Generalnie traciłem poczucie czasu, te etapy doznania psychodelicznego ładnie i łagodnie się wplatały i przeprowadzony zostałem przez ten proces bardzo troskliwie bym powiedział.. ale nie wiem na ile to działanie muzyki a na ile doświadczenia nabytego z grzybami. Bo nie wykluczam też opcji, że dzięki grzybom ląduję już po tej drugiej stronie w takich jakby ciepłych kapciach. Z tym, że grzyby to bardzo medytacyjny stan powiedziałbym, zawsze zastanawiały mnie opisy ludzi którzy widzą różne dziwne rzeczy. Ja zawsze miałem na grzybach wspaniały wgląd we własny umysł, rozważania swojego życia i odnajdywania drogi. Tutaj było inaczej! w kumulacyjnej fazie przy zamkniętych oczach zdawałem się widzieć nie wyraźne ale jednak widocznie naszkicowane wzory, fraktale, zmieniające się kadry. Chwilę jedno dziwactwo, za chwilę gwałtowna zmiana i nastepne dziwactwo.. Zależy też o czym się myśli w trakcie tego. Do mnie w trakcie każdego tripu uderza potrzeba miłości do drugiej osoby. Nie wiem czemu. Jestem sam od wielu lat i wydaje mi się, że to musi być wspaniałe uczucie przeżyć taki głeboki trip ściskając ukochaną w swoich ramionach w tym samym czasie. No cóż, może kiedyś. Ten rwący potok myśli o kobietach i uczuciu, zrobił bardzo precyzyjnie wyżłobiony drenaż do głębokiej transcendentalnej studni. Zostałem tam porwany kolorowym nurtem. Wyobrażałem sobie moją koleżankę z Polski, która mi się bardzo podoba (tak, zajęta jest) jako nagą bezbronną istotę, którą strasznie pragnąłem przytulić do serca. Zwiniętą w kłębek, budzącej bardzo jednoznaczne domysły embrionu. Znajdowała się w takim.. kole, miałem dziwne skojarzenia koła na rosole. Generalnie płód raczej. Nad nią pulsacyjny pierścień, żyjący własnym życiem. Otwierał się powoli, rozszerzał, rozrastał... przyśpieszał i bardzo gwałtownie zaciskał w kierunku koła z embrionem.. i tak cyklicznie. Coś jakby wprawiony tłok, maszyna albo coś z sekretem życia związane, oddech, rozszerzenie płuca i wydech.. pojęcia nie mam. Co to miało znaczyć? chyba jedynie św. Terence wie, ...i sorry, staram się to wytłumaczyć Wam najlepiej jak potrafię jednak te doświadczenia za każdym razem uświadamiają mnie jak ludzki język niezależnie od zamieszkałych kontynentów jest ubogi w słownictwo i ekspersje.
Po tych przeżyciach, miałem chwilę takiego luzu... ogarnąłem się i podreptałem sobie na czworakach po karpecie (ech, ta anglia..) do pokoju kumpla który ma pokój na tym samym piętrze co i ja, i dałem nura wzrokiem za okno z jego pokoju, widziałem księżyc i otaczające go chmury. Widziałem poświatę różową na horyzoncie i nie wiem czy to spowodowane było tripem czy po prostu to naturalne zjawisko po upalnym dniu, a taki właśnie był. Na księżycu pamiętam ciężko było dostrzec kratery bo słońce gdzieś po drugiej stronie globu bezlitośnie rzucało potężny impakt swoim refleksem i księżyc był oświetlony i widoczny aż nadto. Myślę, że to akurat nie był wpływ wizji.
Wabi mnie muzyka, woła do pokoju, do mojej jaskini (miałem takie skojarzenie), mojego zwierzęcego legowiska... wracam.. (mam przenośny głośnik JBL więc nie był to dźwięk puszczony z głośników laptopa, brzmiało to bardzo solidnie i pięknie w basach). Gdzieś później leżałem na podłodze, raz na wznak, raz na plecach, raz na brzuchu.. delektowałem się muzyką, płynąłem. Bawiłem się mimiką twarzy i śmiałem się z siebie, że jakby ktoś to widział co ja tu odpierdalam po ziemi tej nocy to by mnie chyba w kwarantanne zamknęli. Znów uczucie pomiędzy półkulami... już nie pamiętam w którym momencie tej zwariowanej podróży, bardzo jawna ilustracja w mojej głowie. W jakiś sposób czułem, że moja szyszynka obnażona jest mocno, że jest ciepła, że ciężko pracuje. Tak jakby... hmm, postaram się to ująć obrazkowo. Gruczoł mózgu zilustrował mi się jako orzech z którego wiją się serpentyny energii, w jakiś dziwny sposób czułem, że jest obnażony w swojej strukturze:

Powyższa ilustracja Greya najbliżej ilustruje to o czym mówię - miałem jednak zaraz po tym błyskawiczne erotyczne porównanie do ludzkiego penisa w stanie totalnego wzwodu, tam też moja wyobraźnia ubiła sobie projekcję energii płynącą z jego korony -żołędzia. Wiem że to popieprzone ale nie zdziwiłbym się jakbym coś takiego w jakimś obrazie A.Grey'a zobaczył. W tym samym momencie uświadomiłem sobie, że po psylocybinie nie czułem tego, takiej intensywnej pracy mojego mózgowego gruczołu, łańcuchowa reakcja skojarzeń znów doprowadza mnie do wniosku, że OK,... jest dłuużej niż po grzybach. Wiedziałem, że po grzybach miałbym już zejście. Tutaj dryf dalej trwa. Lecimy. Oczywiście nie zabrakło konotacji z kosmosem i wrażenia, że obraz mojej kruchej, szczuplutkiej i bezbronnej koleżanki "uwięzionej" w rosołowym oku bardzo mocno zazębia się z tajemnicą kosmosu. Mam na myśli, drogę mleczną, zorze polarne, narodziny gwiazdy... ten kierunek. Oczywiście jestem zbyt głupi aby coś z tego zrozumieć i jedynie co mogę zrobić to pospekulować na ten temat. Są to oczywiście moje subiektywne odczucia i transcendentalne przeżycia. Moje przekonania, że wszystko na świecie jest jednym, sprawnie powiązanym i wprawionym mechanizmem wcale nie uległo zmianie od czasu grzybów, wręcz się pogłębiło. I choć są to pseudonaukowe informacje bo oparte na przeczuciach, warte są więcej niż stos przeczytanych książek. Gorąco Wam polecam podróż na LSD.
PS: Dajce znać jakie były Wasze przeżycia jeśli takowe po LSD mieliście albo ten trip-rap skojarzył Wam się z Waszymi psylo wycieczkami.
Turn on,
tune in,
drop out!
przyjaciele.