No więc stało się. Pierwsza podróż za mną. Jakiś czas przygotowywałam się do niej (nastawiałam się), nie miałam konkretnej intencji, chciałam przeżyć coś głębokiego i stwierdziłam, że dam się ponieść grzybom zakładając, że będą wiedziały najlepiej, gdzie mnie poprowadzić. To co przeżyłam, nie da się ująć w słowach. Całość mogę określić jako odbycie rytuału. Początek był trudny, bo zmierzyłam się z ogromem lęków, wiem, że ludzie nazywają to bad tripem, ale ja uważam, że jeśli chce się przejść taki rytuał oczyszczenia, jest on niezbędny, potem działa się magia, łącznie z tym, że nie czułam, że mam ciało, byłam po prostu dźwiękiem i dryfowałam po galaktykach, przestrzeniach i wszystko było muzyką. Właściwie to nie istniałam w ziemskim rozumieniu. Po tym wszystkim zauważyłam, że dużo gniewu ze mnie uleciało na konkretne osoby, jest mi ich teraz po prostu żal.
Uważam, że to było tak silne i osobiste. Czułam, jakbym dotarła do najgłębszej częsci siebie.
Pozdrawiam
