Cześć! Poruszasz kwestie, które mogą nurtować wielu innych żeglarzy duszy, więc tym bardziej szkoda, że nikt nie odpisał. Nie chcę uprawiać odkopywania wątków, ale w takim przypadku chyba lepsza odpowiedź jakaś, niż żadna.
Zawsze mnie cieszy, gdy czytam, że ktoś miał dobre doświadczenie - zwłaszcza, gdy jest pierwsze.
Jeśli chodzi o to jakie przerwy robić, albo jakie dawki byłyby najlepsze w trakcie kolejnych sesji, to niestety jest to mocno indywidualna sprawa. Tym bardziej, że grzyby (suszone lub świeże), mogą zawierać różne ilości aktywnych substancji.
Są różne szkoły - ja jestem zwolennikiem zaczynania tak, jak Ty - od mniejszych dawek i powoli podnoszenia ich o jakąś określoną ilość, np. 0.5g na sesję (lub mniej, grunt, by czuć się z tym komfortowo). Szczególnie, gdy nie ma się obok zaufanej wtajemniczonej osoby.
Moje doświadczenia, oraz to, co czytałem i słyszałem do tej pory, wskazywałyby na to, że dawka ma równe (bądź nawet mniejsze) znaczenie, niż tzw. "set and setting". Miałem znaczące sesje po 1g - zarówno te niebiańskie, jak i bardziej czyśćcowe (co nie znaczy, że niewartościowe!), miałem bardzo rozczarowujące po np. 8g. Ew. po kilku gramach miałem więcej "wizuali". Oczywiście każdy organizm jest inny, ale ja np. coraz mniej wierzę w mit "dawki heroicznej".
Ponieważ trudno przewidzieć jak się potoczy dana sesja, warto mieć sittera/opiekuna. Jeśli nie jest to możliwe, na początek pewnie tym bardziej lepiej nie szaleć z wielkością dawek. Zwykle za średnią dawkę uważa się ~2-3g cubensisów. Zwłaszcza, gdy się nie ma pewności jak się zareaguje, gdy ujawnią się jakieś trudne emocje w trakcje.
Przekonałem się wielokrotnie, że nawet w trakcie trudniejszych sesji (których celowo nie nazywam "bad tripami") nie tracę kontaktu z rzeczywistością i w związku z tym mogę być sam nawet gdy zaczyna się robić boleśnie. Czytałem jednak raporty osób, które opisywały jak to niemal wyskoczyły przez okno... Ja jednak zawsze zachowuję pełną przytomność.
Swoją drogą gdy pojawiają się trudne doświadczenia, najlepiej imho sprawdza się zachowanie spokoju i obserwowanie. Z tego co widziałem i słyszałem nie dzieje się w takich sytuacjach nic gorszego lub boleśniejszego niż to, co już przeżyliśmy do tej pory. W dodatku to wszystko już "stary film", rewind.
Co do przerw między sesjami, to też zależy - wiele osób które znam czekało minimum tydzień. Przemawia za tym choćby rosnąca tolerancja. Czasem sesja jest na tyle złożona i/lub znacząca, że integracja trwa dłużej niż tydzień i wtedy można nawet nie mieć ochoty na powracanie do "hiperprzestrzeni".
Złotą zasadą byłoby słuchanie intuicji oraz głosu rozsądku. Przemawia do mnie to, co pisze w swoich książkach Stanislav Grof - że substancja to tylko klucz, a to, co jest za drzwiami, to już nasz umysł. I u mnie się to sprawdza.